0

Koszyk

Miłość nimi wyrażona to nie miłość. Rzucamy je na wiatr lub wykorzystujemy do ranienia innych. A w ogóle to czyny mówią głośniej. Widzicie, jak często je umniejszamy? Na przekór tej tendencji, chcę dziś je właśnie docenić. Chcę Wam pokazać zalety słów.

W coachingu i terapii często pada wiele pytań. Mają one zachęcić Cię do wypowiadania (na głos lub w umyśle) tego, co przeżywasz. Mają zaprosić cię do nazywania doświadczeń. Dlaczego to takie ważne?

Nazywanie uświadamia

Nazywanie pomaga zauważać. Weźmy dosłowny przykład. Dzięki słowom możemy z rozmytego, jednolitego krajobrazu wyciągać konkretne figury: drzewo, pagórek, chmurę, trawę, czyjąś twarz, a na niej nawet uśmiech. Dzięki temu, że mamy nazwy na te fragmenty rzeczywistości, łatwiej je rozpoznajemy[1]. Podobnie jest z naszym wewnętrznym krajobrazem. Jak się czujesz? Źle. A co to znaczy? Nie wiem do końca, chyba się boję. Lęk? Tak i… może trochę złości. O, co one mówią? Rozmowa coachingowa czy terapeutyczna stwarza okazje do werbalizowania, czyli właśnie wyróżniania z tła, za pomocą słów, Twoich konkretnych przeżyć: emocji, myśli, potrzeb, wartości, dążeń, strat, pomysłów, idei, przekonań, błędów, psychologicznych gier

„(…) język (…) spełnia podwójną funkcję: umożliwia komunikację, a zarazem wytwarza przestrzeń do świadomego zaistnienia i przeżycia jakiejś emocji czy myśli. Tak dochodzi – jak mawiał zmarły w 2011 roku amerykański psycholog i filozof James Hillman, niewierny uczeń Carla Gustava Junga, jeden z najoryginalniejszych umysłów swojej epoki – do zamiany zdarzenia w przeżycie, czyli jakiegoś obiektywnego stanu rzeczy w czyjeś subiektywne doświadczenie, kwant wewnętrznej biografii.”[2]

Nazywanie oświetla określone fragmenty w rzeczywistości – pozwala dostrzec nowe, wcześniej niezauważalne lub przemilczane zjawiska. A kiedy już pojawią się w naszej świadomości, możemy coś z nimi zrobić.    

Nazywanie zapośrednicza, zwiększa przestrzeń

Nazywanie nie tylko włącza zdarzenia w naszą świadomość, ale pomaga także łapać względem nich dystans – czasem bardzo potrzebny. Zdarza się, że zauważamy nasze doświadczenia, będąc z nimi bardzo „zlani”. Mamy na przykład świadomość obezwładniającego lęku towarzyszącego nam przy wystąpieniach publicznych – żyjemy cały czas o nim myśląc, czując przejęcie, będąc nim ogarnięci. Wtedy nadanie słownej etykiety swojemu doświadczeniu – na przykład powiedzenie „w tej sytuacji towarzyszy mi lęk” – pozwala zobaczyć w nim jakiś konkretny stan, którego chwilowo doświadczamy, ale którym nie jesteśmy. Nadanie etykiety może pomóc nam jakoś się względem lęku ustosunkować, postawić go obok siebie, przyjrzeć się mu, zrozumieć, może o coś go nawet zapytać czy wejść z nim w interakcję.

„Słowa wybijają z przeżywania. Wymuszają skupienie się na znaczeniach, myślenie uporządkowane i logiczne. Zamykają żywe, rozbuchane przeżycia w ciasnych pudełkach kategorii.” – pisze Jacek Dukaj[3]. Czasem te ciasne pudełka się przydają. Nadanie etykiety to postawienie czegoś między mną, a moim przeżyciem. To zapośredniczenie przeżycia słowem. Kiedy więc to potrzebne, nazywanie pomaga budować przestrzeń między nami a naszym doświadczeniem, robiąc miejsce na oddech, na złapanie perspektywy. Posługując się koncepcją uznanego polskiego psychologa, Kazimierza Obuchowskiego: dzięki nazywaniu przestajemy być tożsami z naszymi problemami, a zaczynamy być podmiotem przeżywającym świat – takim podmiotem, który mieści w sobie wiele bardzo różnych stanów i doświadczeń.

A więc…

Rzeczywiście, czasami słowa prowadzą nas na manowce. Robią to np. wtedy, kiedy nieadekwatnie opisują rzeczywistość. Czasami nie wystarczają do opisu złożoności świata i nas samych. Jesteśmy na pewno czymś więcej niż słowa, a już na pewno czymś więcej niż te słowa, do których używania się przyzwyczailiśmy. Ale bez nazywania jesteśmy bezbronni. Nazywanie to wyposażanie siebie w narzędzia rozumienia świata i swojego w nim położenia. To zauważanie zjawisk – zewnętrznych i wewnętrznych, do których możemy się ustosunkowywać łatwiej, właśnie dlatego że mają swoją słowną etykietę. Werbalizowanie to uświadamianie, które ułatwia podejmowanie intencjonalnych działań na rzecz zmiany.


[1] Chodzi mi po głowie takie pytanie: Czy kultury, które mają więcej słów do opisu danego fragmentu rzeczywistości (np. kilka różnych słów do opisu „celu”, jak kultury anglojęzyczne: aim, purpose, goal) – doświadczają, rozumieją więcej?

[2] Stawiszyński T. (2021), Ucieczka od bezradności, Wydawnictwo Znak. Litera Nova, Kraków, s. 72.

[3] Dukaj J. (2019), Po Piśmie, Wydawnictwo Literackie, Kraków, s. 212.

Author Daria Jezierska-Geburczyk

psycholożka, kulturoznawczyni, założycielka Myślnika. Prowadzi indywidualne sesje psychologiczne, procesy rozwojowe w oparciu o narzędzia coachingowe, terapeutyczne oraz wiedzę naukową. Interesuje ją przenikanie narracji kulturowych i osobistych. Przygląda się szczególnie pracy - jej kulturowym uwarunkowaniom i indywidualnym sposobom przeżywania.

More posts by Daria Jezierska-Geburczyk

Ostatnie wpisy