Ostatnio przeczytałam, że stałość utrzymujemy poprzez zmianę. To trochę jak z jazdą na rowerze: jedziemy w wybranym kierunku dzięki temu, że ciągle coś zmieniamy (pedałujemy, korygujemy ustawianie kierownicy czy ciała, itp.). Stabilizujemy się w ruchu.
Nie może być inaczej, skoro nasze otoczenie ciągle się zmienia. Napotykamy wahania temperatury, nowych ludzi, zmienia się pogoda, możliwości, kondycja ciała. Jeśli chcemy zachować harmonię i równowagę (coś, czego często pragniemy!): nie zmarznąć, czuć spokój, bezpieczeństwo, radość, siłę), to potrzebujemy dostosowywać się (zmieniać) do aktualnych warunków.
Zmiany dzieją się (w nas) cały czas.
Ciekawi mnie, jak słyszę: „ludzie nie lubią zmian”. Czy na pewno? A nawet gdyby przyjąć, że tak jest – może to dlatego, że przeprowadzamy je w niesprzyjający dobrostanowi sposób? Idę o zakład, że jesteście w stanie przypomnieć sobie zmiany, których sobie życzyliście i były przynajmniej miłe. Dlaczego więc są takie zmiany, które, choć konieczne do wprowadzenia w życie, budzą niechęć? Oto parę hipotez, może znajdziecie w nich coś dla siebie.
Dlaczego nie chcemy zmian?
- Zmiana wprowadza coś nowego, nieprzewidywalnego, co samo w sobie może budzić niepokój. Ale odczuwanie niepokoju to nie jest problem. Problemem jest to, co z niepokojem robimy – jak na niego odpowiadamy. Zarówno indywidualnie i kolektywnie. Trudniej lubić zmiany, jeśli żyje się w społeczeństwie pozostawiającym każdego członka wspólnoty samemu sobie. Trudno jest otwierać się na nowe, jeśli żyje się w społeczeństwie mówiącym: „twój problem i radź sobie sam”, mało współpracującym, a bardzo zindywidualizowanym. Trudno jest lubić zmiany i przyjmować związane z nimi trudności czy ryzyko, jeśli nie ma się pewności, że zadziała siatka wsparcia.
mniejsze poczucie bezpieczeństwa = mniejsza gotowość do zmian - Zapominamy, że zmiana trwa w czasie i można się do niej przygotować. Oczywiście nie wszystkie zmiany da się przewidzieć, ale nie o te tu chodzi. Chodzi o zmiany, co do których wiemy, że są do przeprowadzenia i o to, że nie doceniamy etapu <tuż przed> wdrożeniem ich w życie. Zapominamy o:
- zakomunikowaniu i wytłumaczeniu zmiany tym, których dotyka,
- zbadaniu ich potrzeb i w miarę możliwości odpowiedzeniu na nie,
- przewidywaniu momentów trudnych i planowaniu pomocnych reakcji, w tym
- uświadamianiu sobie, że mamy zasoby, które mogą przydać się na poszczególnych etapach zmiany,
- szukaniu w otoczeniu zasobów, jakich nie posiadamy my.
Robiąc zmianę, skaczemy na głęboką wodę. Zapominamy o przygotowaniach, zapominamy o ludziach. Traktujemy siebie przedmiotowo. Chcemy wyciągać kapitał z emocjonalnych kont, ale go wcześniej nie napełniamy i nie zabezpieczamy.
3. Planujemy zmiany za duże. Bierzemy na siebie wielkie projekty, nie doceniając mikrozmian. Zamiast rozkładać wielką zmianę na małe kroki, które byłyby dla nas bardziej komfortowe, nierzadko przeforsowujemy siebie i otoczenie w dążeniu do pożądanego efektu. Wartościujemy zmiany pełne wysiłku, a pomijamy znaczenie tych mniej spektakularnych. Jeśli kojarzymy zmiany z presją i wymaganiem od siebie, bez uwzględnienia, że w zmianach jest też, obok mobilizacji, miejsce na wyrozumiałość, łagodność i elastyczność, omijamy je szerokim łukiem. Z czasem coraz szerszym.