Nie musisz. Zacznijmy od przyjęcia takiego założenia[1]. Nie musisz zdążyć; nie musisz tego zrobić, „bo tak się robi”; nie musisz odhaczyć jeszcze „tej jednej” rzeczy; „ta jedna rzecz” nie musi Ci wyjść; nie musisz też być zawsze miły/a; nie musisz do niej/niego zadzwonić, „bo wypada”; nie musisz nadrobić zaległości; nie musisz się dziś postarać. Starczy, że jesteś, tak o. Jak Ci z tą myślą?
Świat nas bierze, na dzień dobry, w objęcia przekonań i oczekiwań. My lubimy być przytulani, więc się do tych wymagań dopasowujemy, często z lęku przed odrzuceniem[2]. Dowiadujemy się, jakich nas świat chce i tacy się stajemy (lub udajemy, że się stajemy). Robimy to, żeby zyskać i utrzymać akceptację otoczenia. Żeby przetrwać. Odpowiadając na oczekiwania świata możemy wchodzić w określone role. O pewnych ich typach, właściwych kobietom, pisze Natalia de Barbaro w wydanej niedawno książce „Czuła Przewodniczka”.
Ktoś mógłby powiedzieć, że w samych oczekiwaniach i dopasowaniu się do nich nie ma nic złego. W końcu, jeśli chcemy zachować społeczny porządek, musimy się jakoś wzajemnie docierać. Ustalać zasady, podział zadań i ról, a potem przyuczać się wzajemnie do ich wypełniania. Ale czy za wszelką cenę? Czy chcemy dopasowywać się do oczekiwań, które są krzywdzące, unieważniające, nadmierne, eksploatujące?
Pytanie to nie jest tylko retoryczne. Zaczynamy na nie realnie odpowiadać. W sposób najbardziej wyraźny, robimy to poprzez takie ruchy jak amerykańskie #metoo, jego obecny polski odpowiednik zapoczątkowany przez Annę Paligę, Black Lives Matter, Strajk Kobiet, walka o prawa osób LGBTQ, a być może nawet poprzez Strajki Klimatyczne. Wszystkie te inicjatywy, to bunty przeciw oczywistym (często traumatyzującym) nadużyciom. Pokazują, że przestajemy zgadzać się na przemilczenia, lekceważenie problemów, a w szerszej perspektywie na dotychczasowy porządek norm. System jakby drży w posadach. I dobrze, czas zmienić zasady.
Są jednak także przykłady mniej oczywistych nadużyć. One także pokazują nieprzyjemne oblicze świata, którego powoli już „nie dźwigamy”[3] (ale jakby w mniejszej skali, w rozdrobnieniu, w przezroczystości i zaciszu codzienności). Dla mnie to świat rosnących wymagań (bez rosnącego wsparcia), z których jesteśmy rozliczani, nie zawsze komunikowanych oczekiwań, wykorzystywanych przewag, ukrytych założeń co do właściwych sposobów życia i zgodnych z tymi założeniami „niewinnych” wymuszeń. Wygrywają w tym świecie ci, którzy wywierają presję, czyli nadużywają (niekoniecznie świadomie) posiadanej przez siebie władzy, roli, wiedzy, autorytetu, stojącej za nimi tradycji lub czyjejś gotowości do zaangażowania, czyjejś słabszej pozycji. I tak, jesteśmy nadużywani, nadużywamy innych, no i ostatecznie, zaprzęgnięci w kulturowe normy, nadużywamy też samych siebie. Czasem w zupełnie drobnych sytuacjach, poprzez pozornie nieznaczące nawyki.
Parę dni temu usłyszałam zdanie „to da się zrobić szybciej” (w domyśle „ogarnij się i zrób to szybciej, co jesteś dla siebie taka łagodna z tym planowaniem”). Kiedyś ukorzyłabym się przed takim zdaniem, właściwie przyznała mu rację, zagęściła kalendarz i swoje ruchy. Zawiesiłabym nad głową dedlajn i realizowała projekt w pocie czoła, by odhaczyć zadanie. Nie wątpię, że z sukcesem, choć nadużywając swoich mocy przerobowych. Kiedyś więc, miałabym to oczekiwanie zinternalizowane, byłabym mu posłuszna. Byłoby moim przekonaniem. I z jego realizacji bym się rozliczała. Mówiłabym: „Dziś muszę zrobić to i to. A jutro muszę to. I jeszcze tę jedną rzecz. Tylko trochę szybciej, bo muszę dowieźć projekt. Obiecałam”. Przypominasz sobie podobne sytuacje?
W Racjonalnej Terapii Zachowania[4], pracującej z osobistymi przekonaniami, wymieniane wyżej często słowo „muszę”, wpisywałoby się w „niezdrową semantykę”, czyli słowa niesłużące dobrostanowi. Co bowiem komunikuję sobie, używając w moich wewnętrznych dialogach tego wyrazu? Dla mnie oznacza ono, że jest jakieś zewnętrzne wobec mnie wymaganie (nawet jeśli sama je na siebie nałożyłam), któremu należy sprostać, że nie ma alternatyw, że jest tylko ten cel do zrealizowania, a nie ma miejsca na słuchanie o tym, co dzieje się po drodze. Nie ma czasu na wsłuchiwanie się we własne potrzeby i możliwości, sprawdzanie swojej kondycji, nie ma przestrzeni na zmiany. Jest presja. W słowie „muszę” jest mało powietrza i mało elastyczności, a sporo gotowości do nadużyć. Co można w tej sytuacji zrobić? Wprowadzić do wewnętrznego słownika inne wyrazy. Zamiast „muszę” – jeśli to oczywiście adekwatne do sytuacji – mówić „wybieram” albo „chcę”. Można też, kiedy tylko usłyszy się słowo „muszę” wypowiadane przez wewnętrzny głos, zapytać: „A czego potrzebuję?”. W ten sposób weryfikujemy treści i źródła przekonań, którym na co dzień się podporządkowujemy.
W takim ćwiczeniu z osobistym słownikiem chodzi oczywiście nie tyle o zmianę jednego wyrazu, ile o zmianę całej postawy względem siebie. W zamienianiu „muszę” na „potrzebuję” cel jest taki, żeby zacząć zauważać siebie, rozpoznawać własne potrzeby i wartości oraz zacząć o siebie dbać. Takie ćwiczenie to jeden z elementów procesu wykształcania w sobie postawy samowspółczucia[5], czyli okazywania sobie wsparcia i akceptacji. Pomagają one obniżyć lęk przed odrzuceniem i budować pewność siebie, a w konsekwencji podmiotowo stawiać własne granice. Przez zmianę przekonań o sobie i świecie oraz dzięki bardziej wyrozumiałemu i troskliwemu traktowaniu siebie, czynimy codziennym nawykiem uprawomocnianie, uważnianie (w przeciwieństwie do unieważniania) swojego głosu. Tym samym trenujemy się w mówieniu „stop” kulturze nadużyć.
Na zdanie „to da się zrobić szybciej”, dziś reaguję więc: „Da się – ale czy na pewno chcemy to sobie robić? Czy chcemy pracować jeszcze ciężej?”. Na ten moment odpowiadam: „Ja nie”, choć jeszcze nie przychodzi mi to naturalnie, spotyka się z niezrozumieniem otoczenia, a potencjalną ceną jest tracenie projektów. Powalczenie ze swoim środowiskiem o „slow work”, czyli właściwie o pracę w rytmie komfortowym, takim, na jaki mnie stać, jest przykładem – tylko jednym z wielu – małego heroizmu codzienności. Nie mówię tego po to, by przykleić honorową odznakę na własną pierś, ale by zaznaczyć, że zmiana (osobista i kulturowa) nie przychodzi łatwo, a trwa dzięki sile, odwadze, determinacji każdego z nas do negocjowania codziennych drobiazgów – z szefem, koleżanką, rodzicem, partnerem/ką czy w końcu z samym sobą. Zależy od przyglądania się swojemu słownikowi, przekonaniom, działaniom, potrzebom i wartościom. Zależy od troski o siebie (nawzajem) – niestety póki co jeszcze na przekór normom zdającym się dominować.
[1] Por. N. de Barbaro (2021), „Czuła Przewodniczka. Kobieca droga do siebie”, ale także w rozmowie z Dariuszem Bugalskim tu.
[2] Strach, lęk przed brakiem akceptacji stoi u źródeł naszego podporządkowywania się otoczeniu i zapominania o sobie – stwierdza Natalia de Barbaro w książce „Czuła Przewodniczka”. Myślenie autorki pokrywa się z twierdzeniami rozwijanej od lat 60-tych psychologii humanistycznej. Jeden z twórców paradygmatu, Abraham Maslow (którego teorię w 2020 roku zaktualizował S.B. Kaufman w książce „Transcend. The New Science of Self-Actualization”), także sugerował, że to brak zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa uniemożliwia nam realizowanie w pełni własnego potencjału.
[3] O „niedźwiganiu” może świadczyć epidemia depresji, pogłębiające się poczucie samotności (niektórzy nazywają XXI wiek „erą samotności” – por. N. Hertz, 2020, “The Lonely Century”) czy kryzys społecznego zaufania.
[4] Jedno z podejść wpisujących się w paradygmat terapii poznawczo-behawioralnych. Por. Maultsby Jr M.C. (2013), „Racjonalna Terapia Zachowania – Podręcznik Terapii Poznawczo-Behawioralnej”, .
[5] Zgodnie z Terapią Skoncentrowaną na Współczuciu: „Współczucie dla samego siebie oznacza rozpoznanie, że się z czymś zmagamy, i zobowiązanie, że zrobimy wszystko, aby poprawić swoją sytuację, krok po kroku.” (M. Welford (2021), „Budowanie pewności siebie. Podejście skoncentrowane na współczuciu”, s. 27). Samowspółczucie nie jest więc użalaniem się na sobą, a oznacza raczej „życzliwość, ciepło i delikatność” (s. 26) połączone z „dawaniem sobie otuchy, wspieraniem siebie, a nawet wywieraniem na siebie presji w odpowiednich okolicznościach.”.